Co prawda napisałam już dzisiejsze minimum, czyli jeden post dziennie, ale jak tylko znalazłam to nagranie, wiedziałam, że muszę je tu wrzucić. Martin ma głos, którego bardzo milo się słucha, można by właściwie słuchać tego godzinami. Ale przecież ważniejsza jest treść. To, co mówił, jakoś mnie poruszyło, zwłaszcza gdy wymienił Minas Tirith. Przypomniał mi się mój pierwszy zachwyt Tolkienem, ten niepowtarzalny. Nigdy potem nie czułam już nic takiego, ani nawet podobnego. Do dzisiaj nie potrafię określić, czym dokładnie było to przeżycie, wiem jedynie, że było piękne i właśnie nienazwane. To jest to, co określam mianem "Tolkienowskiego ducha". Może dlatego nigdy nie odważyłam się przeczytać ponownie ani "Władcy Pierścieni", ani "Silmarilliona", niczego, co czytałam z dziel Tolkiena. Po prostu bałam się i boję, że to, co wtedy czułam, nigdy nie powróci, jest zamknięte w tamtej chwili, w przeszłości, a jedyne, co mi pozostaje, to czasem sobie je przypominać...
Ale oddajmy głos Martinowi...
Zauważyłaś, że książka po kilkakrotnym przeczytaniu staje się o wiele grubsza, niż była? [...] Jakby za każdym razem coś zostawało między kartkami: uczucie, myśli, odgłosy, zapachy... A gdy po latach zaczynamy ją kartkować, odnajdujemy w niej nas samych, młodszych, innych... Książka przechowuje nas jak zasuszony kwiat; odnajdujemy w niej siebie i jakby nie siebie.(Cornelia Funke)
No comments:
Post a Comment