2012 Reading Challenge

2012 Reading Challenge
Wiktoria has read 20 books toward her goal of 52 books.
hide

Saturday, August 20, 2011

Twórcze pisanie i Tolkien

Jak wiadomo z wielu poradników twórczego pisania, codzienne tworzenie jest niezbędne i nie można z niego zrezygnować. Każdego dnia trzeba znaleźć czas na napisanie choćby krótkiego tekstu. Mam coraz mniej pomysłów na kolejne blogowe wpisy, ale nie mogę zaprzestać ich tworzyć, zwłaszcza, że nie wiem, jak będzie mi się udawało pisać w trakcie roku akademickiego. Pewnie jak zwykle nauka okaże się dla mnie ważniejsza niż pisanie i oczywiście niczego znowu nie osiągnę. Chociaż podobno jest duże zapotrzebowanie na język niemiecki, więc może warto się go nauczyć.

Na razie czytam wiele stron internetowych o twórczym pisaniu. Wczoraj zaczęłam nawet pisać opowiadanie, które od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, nic wielkiego, ale nareszcie coś ruszyło. Czytam też poradnik Holly Lisle „Mugging the Muse: Writing Fiction for Love and Money”; jest napisany dość ciekawym językiem, bogaty w przykłady z życia autorki, porady są praktyczne, choć dotyczą głównie pisania powieści, co na razie mnie nie interesuje. Książka jest ciekawa sama w sobie, nie tylko jako zbiór wskazówek dla pisarzy. Podoba mi się szczerość pisarki, która nie wstydzi się wspomnieć o swoich zawodowych porażkach, Lisle pisze m.in. o tym, jak jej pierwsza powieść, romans, została odrzucona przez wydawców. Autorka nie przyjmuje postawy nieomylnego guru, lecz opowiada czytelnikom o swoich porażkach, aby mogli się uczyć na jej błędach. Nie przeczytałam jeszcze całej książki, ale z tego co na razie znam, można wywnioskować, że za swój największy błąd autorka uznała fakt, iż zabrała się za pisanie powieści romansowej, choć ta tematyka była jej obca i tworzyła ją tylko z myślą o zdobyciu popularności. Książka okazała się klapą, bo podczas jej tworzenia zabrakło prawdziwej pasji. Dopiero gdy pisarka zaczęła tworzyć w swoim ulubionym gatunku science-fiction i fantasy, pojawiły się pierwsze sukcesy. Nie wiem, czy ta uwaga pochodzi właśnie z książki Lisle, bo czytam też wiele stron o creative writing, ale inna ważna porada mówi, że nie możemy być obojętni na losy naszych bohaterów, bo jeśli dla autora bohaterowie są bez żadnej wartości, to dlaczego czytelnik miałby się nimi zainteresować? Ogólnie rzecz biorąc, polecam tą książkę, dobrze się czyta, a można jeszcze się z niej czegoś ciekawego nauczyć. Co najważniejsze, można ją ściągnąć za darmo ze strony autorki. Sama Lisle, jak można się dowiedzieć z jej książki, jest pisarką science-fiction i fantasy; wspomina o niej również Sapkowski w leksykonie fantastyki. Niestety nie znam żadnej powieści tej pani, a jej stronę odnalazłam poszukując informacji właśnie na temat creative writing. Jej strona internetowa zawiera sporo porad i przydatnych informacji. Można również zamówić dodatkowe książki, jak również wziąć udział w kursach pisarskich - niestety są one płatne. Nie ma się jednak co tym przejmować, bo na stronie można przeczytać mnóstwo darmowych artykułów. Jest też opcja zamówienia sobie newslettera. Wiadomości są zwięźle napisane i ciekawe, można je szybko przeczytać, nawet jeśli ma się dużo innych zajęć.

Dzisiaj zaplanowałam sobie artykuł o Tolkienie, jak pierwszy raz zetknęłam się z jego twórczością. A stało się to wtedy, gdy moje zainteresowanie Sherlockiem Holmesem zaczęło już przygasać - może dlatego, że poznałam już wszystkie „kanoniczne” opowiadania? W każdym razie, to co przez długi czas bardzo mnie wciągało, stało się dla mnie nudne. I właśnie w to miejsce wskoczył Tolkien. Stało się to zupełnie przypadkowo. Chociaż dużo mówiło się o filmie Petera Jacksona, kiedy wchodził on na ekrany, i dobrze wiedziałam, że istnieje coś takiego jak „Władca pierścieni”, i że jest oparty na powieści niejakiego Tolkiena, nigdy nie miałam ochoty obejrzeć filmu ani przeczytać książki. Może właśnie z powodu streszczeń filmu, jakie można było przeczytać w dodatkach telewizyjnych? Na podstawie tych artykułów, film wydawał mi się bezsensowny i na poziomie intelektualnym bajeczki dla dzieci. „Hobbit idzie wrzucić do wulkanu pierścień czarnego władcy, aby ocalić świat” - większej bzdury to chyba nigdy nie czytałam. I ludzie jeszcze wydają pieniądze na kręcenie takich filmów... a inni oglądają takie bzdety. Film obejrzałam dużo później, kiedy już ten cały szum medialny wokół Władcy ucichł, i teraz sądzę, że dobrze się stało. Odbyło się to zupełnie przypadkowo, kiedy byłam w gościnie u kuzyna, on oglądał Władcę na komputerze i zaprosił mnie do wspólnego oglądania, a ja zgodziłam się tylko po to, aby nie robić mu przykrości - byłam przecież w gościnie. Ale film najpierw mnie zainteresował, potem wciągnął, a na koniec zauroczył, tak że po powrocie do domu nie mogłam myśleć o niczym innym. Zrobiłam internetowy research i to, co przeczytałam, zafascynowało mnie jeszcze bardziej. To blog o książkach, więc czemu jest tak dużo o filmie? Bo bez niego w ogóle nie sięgnęłabym po książkę! Muszę się przyznać, choć to pewnie wstyd, że przed obejrzeniem ekranizacji Władcy, nie miałam w ogóle pojęcia, że istnieje taki gatunek literacki, jak fantastyka! Takie dzieła, jak Tolkiena, wkładałabym do worka z baśniami. Można więc powiedzieć, że obejrzenie tego filmu było pewną rewolucją w moim życiu. Z pomieszaniem fascynacji i wstydu - bo przecież zajmowałam się dziecinnymi bajkami - szukałam w internecie informacji o książce i jej autorze. Przez długi czas byłam bardzo sfrustrowana brakiem dostępu do tekstu książki. Namiętnie czytałam wszystko, co tylko mogłam znaleźć na temat Tolkiena i jego dzieł w internecie, prowadziłam nawet „Pamiętnik tolkienistki”, gdzie zapisywałam swoje refleksje i przemyślenia na podstawie przeczytanych w sieci artykułów. W końcu po wielu tarapatach, opisanych we wspomnianym pamiętniczku, udało mi się zakupić jednotomowe wydanie Władcy po angielsku. Później okazało się, że ten egzemplarz jest wybrakowany, jako że kilka rozdziałów było wydrukowanych podwójnie, a paru brakowało, ale tylko pod koniec I tomu. Mimo wszystko, ten egzemplarz, z którego pierwszy raz przeczytałam Władcę, jest moim ssskarbem (kto przeczytał, ten wie, do czego ta aluzja). A potem nastąpiła już tolkienowska lawina - najpierw lektura innych dzieł pisarza i tolkienowskich forów internetowych - dwa ulubione odwiedzam do dziś - skąd między innymi dowiedziałam się o innych pisarzach fantasy i z kolei sięgnęłam po ich książki. Teraz fantastyka jest integralną częścią mojego życia.

Na koniec jeszcze ciekawostka z mojego życia. Właściwie pierwszą książką z dziedziny szeroko pojętej fantastyki, która, jak mi się wydaje, obejmuje też science-fiction, nie było żadne dzieło Tolkiena, lecz „Solaris” Lema - tyle, że wtedy nie miałam pojęcia, że to oddzielny literacki gatunek!

No comments:

Post a Comment