2012 Reading Challenge

2012 Reading Challenge
Wiktoria has read 20 books toward her goal of 52 books.
hide

Tuesday, September 20, 2011

Po angielsku…

 

Pierwszą książką, jaką przeczytałam po angielsku, była Ania z Zielonego Wzgórza, a właściwie Anne of Green Gables, bo tak brzmi tytuł oryginału. Z Anią pierwszy raz zetknęłam się dzięki Mamie, która podsunęła mi tą książkę dużo wcześniej, zanim musiałam przeczytać ją jako lekturę. Z miejsca powieść stała się moją ulubioną książką, Ania przyjaciółką, a jej autorka – ukochaną pisarką. Miałam prawie wszystkie książki z cyklu o Ani, jednak moją najulubieńszą była oczywiście część pierwsza. Do dziś pamiętam, jak pewnego razu książce tej wygięła się paperbackowa okładka – strasznie to przeżywałam, dla małej dziewczynki była to prawdziwa katastrofa. Mama wymyśliła, żeby w miejscu, gdzie pojawiło się zagięcie, nakleić połyskliwą naklejkę… Tą książkę o Ani mam do dzisiaj (chociaż szczerze mówiąc nie wiem, gdzie w tej chwili znajduje się ten egzemplarz), tak jak i inne Lucy Maud Montgomery. Chętnie czytałam też inne książki tej autorki, nie tylko te dotyczące Ani. Moją ulubioną bohaterką obok Ani była Emilka. Oprócz tego razem z rodzicami oglądałam ekranizacje powieści Montgomery. Mieliśmy nawet swój rytuał związany z serialem Droga do Avolnea, który w moich latach dziecinnych nadawano w niedzielę. Mama owijała mnie wtedy kołdrą i sadzała na wielkim fotelu, i razem z całą rodziną oglądaliśmy program. Może właśnie wtedy, kiedy byłam otoczona anglojęzycznymi serialami, a moja ukochana pisarka pochodziła z kraju, gdzie używa się języka angielskiego, zapragnęłam się go nauczyć. Nie da się zaprzeczyć, że książki, jakie lubiłam w dzieciństwie, były dziełami twórców anglojęzycznych, i choć oczywiście jako dziecko nie umiałam czytać w tym języku, dobrze wiedziałam, po jakiemu napisany jest oryginał. Kiedy pokochałam serię o Ani z Zielonego Wzgórza, postanowiłam kiedyś przeczytać tą książkę po angielsku? Choć, co ciekawe, typowych baśni z anglojęzycznego kręgu językowego nie czytałam w dzieciństwie (stosunkowo niedawno dowiedziałam się o cyklu narnijskim, nie znam też np. Alicji w Krainie Czarów), język ten wydawał mi się kluczem do krainy marzeń i czarów. Kiedy zaczęłam się go uczyć, od razu mi się spodobał. Był jednym z moich ulubionych przedmiotów w szkole, i jedynym, którego mogłam się uczyć przy słuchaniu muzyki Uśmiech Czy wtedy narodziło się marzenie o studiowaniu anglistyki? Być może; odkąd pamiętam, było to moje największe pragnienie i nawet nie brałam pod uwagę nic innego. A co do Ani, to rzeczywiście stała się pierwszą książką, którą przeczytałam po angielsku – dostałam ją pod choinkę.

Po Ani nie czytałam już więcej książek angielskich twórców po polsku. Ania to też ostatnia książka, którą znałam po polsku, zanim sięgnęłam po angielski oryginał. Od tej pory po angielsku czytałam książki, z którymi wcześniej nie zetknęłam się w wersji polskiej. Uważam, że to dobra metoda zarówno obcowania z lekturą, jak i nauki obcego języka. Po pierwsze, życie jest zbyt krótkie, aby czytać po kilka razy tą samą książkę. Choć zachwycił mnie Władca Pierścieni Tolkiena, przeczytałam go tylko raz, w przeciwieństwie do osób, które co roku robią sobie rundkę czytania Władcy. I tak żaden człowiek nie jest w stanie w ciągu całego życia przeczytać wszystkich książek, nawet z jednego ulubionego gatunku, więc po co jeszcze ograniczać sobie ich liczbę, czytając jedną i tą samą książkę po kilka razy? W ten sposób stoimy w miejscu. A czytanie po angielsku książki, którą przeczytaliśmy po polsku, to też czytanie tego samego Puszczam oczko Co więcej, moim zdaniem nie jest to dobre rozwiązanie jako ćwiczenie języka. Kiedy czytamy po angielsku książkę wcześniej przeczytaną po polsku i natkniemy się na coś, czego nie rozumiemy, bazujemy na naszej znajomości wersji polskiej – a wobec tego, czytając taką książkę, wcale nie sprawdzamy swojej znajomości angielskiego w ten sposób. Jeśli, przeciwnie, czytamy coś, czego nie znamy, jedyną naszą możliwością jest zastosowanie w praktyce zdobytej wiedzy z angielskiego. Wtedy książka jest jak zagadka do rozwiązania, co wspaniale motywuje. Nie warto też czytać streszczenia książki przed rozpoczęciem lektury, zupełnie zniszczy nam to możliwość samodzielnego odkrywania świata przedstawionego i wydarzeń. Oczywiście od razu nie będziemy rozumieć wszystkiego, ale na pewno będziemy potrafili rozgryźć podstawowe elementy fabuły:np. pan Darcy oświadcza się pannie Bennet. Samodzielne zrozumienie obcojęzycznej fabuły daje ogromną satysfakcję, nie powinnyśmy sami jej sobie odbierać, czytając jakieś “bryki” do książki. Rodzajem “bryka” jest chyba też znana powieść w wersji readers, czyli dla uczących się języka. To właściwie coś w stylu streszczenia, bo dana powieść, np. przykładowa Duma i uprzedzenie jest “przetłumaczona” na prosty język, jaki zna uczący się na danym poziomie, czyli wyeliminowane są wszystkie trudniejsze słówka, formy gramatyczne itd. Wszystko to sprawia, że readers to nie jest już to samo, co “prawdziwa” książka – słowa w niej zawarte nie są tymi, które napisał autor. Nie łudźmy się więc, że sięgając po readersa, “czytamy w oryginale”, jak mówią reklamy takich wydawnictw. Co prawda, czytamy po angielsku, ale raczej streszczenie czy bryka, niż powieść czy opowiadanie. Tylko raz w życiu czytałam readersy – gdy przygotowywałam się do FCE i takie właśnie wersje były na liście lektur. Od tej pory już nie tykam tych książek.

Rozpisałam się nie na żarty.. Może tyle na dziś wystarczy. Muszę wykonać dzisiejszą normę czytelniczą, zwłaszcza że germanistyka już dybie na czytelnictwo. Jeszcze tylko niecałe dwa tygodnie wolności…

1 comment:

  1. Ja nie czytałam za dużo po angielsku - jeśli mogę staram się sięgać po polską wersję - po prostu nie wierzę swoim zdolnościom językowym.
    Jakiś czas temu czytałam Artemisa Fowla i A Midsummer Night's Dream, ale to było dawno...

    ReplyDelete